Оберіть свою мову

Wanda, Wala, Walanda

WANDA była rodowitą Bukowinką: pochodziła z rodziny, w której  ojciec miał polskie korzenie, a matka niemieckie. Dziewczyna dorastała jako grzeczne i inteligentne dziecko, większość czasu spędzała na czytanie i grze na pianinie. Prawdę mówiąc, jej  szkołą muzyczną były tylko zajęcia  podstawowe pobrane od matki i jej wydawało  się, że tego wystarczy, żeby wychwycić ze słuchu piosenki dla dzieci i znajome melodie. Bawiąc się z rówieśnikami, Wanda oczywiście nauczyła się języków swoich sąsiadów i rozmawiała z nimi biegle zarówno po rumuńsku, jak i po ukraińsku. Dlatego też, gdy jej starsza siostra wyszła za rosyjskiego oficera, szybko nauczyła się także rosyjskiego, obficie dosypując go niemieckimi i polskimi słówkami. Ponieważ zięć był człowiekiem z poczuciem humoru, zawsze dowcipnie naśmiewał się z błędów leksycznych szwagierki i żony.

Powiedział kiedyś matce Wandy, parafrazując powiedzenie „jak nazwiesz statek, tak i będzie pływał…”

- Jak mają na imię Wasze córki - Wanda, Anetta? No nie brzmi nowoczesnie.

Niech będą Wala i Ania.

Żona jego, siostra Wandy, próbowała się z nim kłócić, ale szybko się zgodziła, bo kochała go bezgranicznie A dziewczynka natychmiast wybiegła na zewnątrz do dzieci i oznajmiła: odtąd będę Walą. Dzieci nie były tym zdziwione, bo wiele z nich tradycyjnie nosiło podwójne imiona, a sąsiedzki figlarny Zbyszek zażartował: „Nie będziesz Wandą ani Walą, ale Walandą!”

Dziewczyna poczuła się urażona i odepchnęła chłopca z całych sił. Miesiąc później poszła do szkoły i zapisała się: Wala Bogucka. Ale przezwisko Walanda przylgnęło do niej. I nawet panią Bogucką nazywano odtąd „matką Walandy”, a Anetę – „siostrą Walandy”.

Lata mijały szybko, a gdy przyszedł czas na maturę, pojawił się dylemat: jak wpisać imię i nazwisko wedlug świadectwa urodzenia czy według dziennika klasowego. Dziewczyna miała otrzymać złoty medal, gdy jednak sytuacja wyszła poza szkołę, kwestia tak upragnionej nagrody sama upadła: Wanda dostała czwórkę za zachowanie przez ukrywanie prawdziwego imienia...

Był to czas, kiedy złoty medal dawał prawo od razu bez egzaminów dostać się na studia, a bez niego trzeba było pracować przez dwa lata. W świadectwie dojrzałości nadal widniał napis „Walentyna”. Zdobywszy niezbędną specjalizację jako asystent laboratoryjny w cukrowni, dziewczyna nie wstąpiła do instytutu medycznego, jak marzyła, ale dostała się na wydział chemii. Studiowała łatwo, ukończyła studia z wyróżnieniem, a droga do szkoły wyższej była dla niej utorowana. To imię znowu zrobiło jej zły żart.

Był początek lat 60-tych - odwilż. Do sąsiadów przyjechali krewni z Niemiec. Wnuk sąsiadki, ten sam Zbyszek, który kiedyś nazywał ją Walandą, spotkawszy  na ulicy,  mocno ją uścisnął i szepnął: „Och, Wando!”, że serce dziewczyny zamarło…

Zbigniew Pawłowski gościł przez dwa tygodnie i przez cały ten czas młodzi ludzie nie rozstawali się. Dziewczyna oprowadzała go po mieście, opowiadała o uniwersytecie, chodzili razem do teatru i na koncerty. Babcia nawet skarciła chłopca, mówiąc: do kogo on przyjechał? A dla Wandy były to dni szczęśliwej komunikacji.  Łączyło ich wiele, gdyż Zbyszek uczył biologii w szkole w małym miasteczku Berchtesgaden na granicy z Austrią. Był naprawdę dumny, że ona miała możliwość studiowania w szkole wyższej. Wracając do domu, obiecał napisać i przyjechać ponownie za rok. Już po trzech dniach otrzymała jego pierwszy list z Bukaresztu, gdzie przesiadł się do pociągu do Monachium.

Zbigniew napisał, że przez cały czas pamiętał przyjemne chwile spędzone w rodzinnym mieście i myślał o niej...

Potem listów nie było długo i po około półtora miesiąca przyszła na wpół podarta koperta z napisem: „Przyszła uszkodzona”, a następnego dnia listonosz przyniósł jeszcze dwa listy i odtąd korespondencja przychodziła dwa, trzy razy w tygodniu.

Zdarzało się, że list napisany miesiąc temu przyszedł wcześniej niż ten napisany trzy miesiące temu.

Te „cuda” Wanda bardzo szybko zrozumiała. Pracowała jako asystentka laboratoryjna na wydziale  chemii i pewnego dnia szef wezwał ją do swojego biura, gdzie siedział nieznajomy młody mężczyzna w szarym garniturze. Kierownik taktownie wyszedł, mówiąc: „Porozmawiajcie”. . .

Rozmowa dotyczyła Zbyszka i jej korespondencji. Nieznajomy nagle zapytał, dlaczego ją nazywają  Wanda, bo w dokumentach jest wszędzie wymieniana jako Walentyna.

Próbowała żartobliwie opowiedzieć starą historię ze szwagrem, na co on tylko machnął ręką. Jego ton stał się bardziej konkretny, gdy zapytał, czy ona, jako komsomołka, która zdobyła wykształcenie  w Związku Radzieckim i pragnie pracować na rzecz rozwoju sowieckiej nauki, wyjdzie za kapitalistę?

Mykoła, tak nazywał się jej współrozmówca, bez cienia wstydu i zakłopotania cytował listy Zbigniewa, co wywołało u dziewczyny rumieniec...

Po tej rozmowie Wanda nie wiedziała, gdzie się udać ze swoim pomieszaniem uczuć, nie odważyła się powiedzieć ani matce, ani siostrze, ponieważ ostrzeżono ją, że ten romans nie będzie kontynuowany. Skąd oni wiedzieli, zastanawiała się dziewczyna. Teraz już domyślała się, dlaczego listy przychodziły tak późno i kto je czytał...

Walentyna nie zdała egzaminów na studia podyplomowe. Później została zwolniona z pracy (przez redukcję!). Nie znalazła też pracy w miejskiej szkole, więc pocieszyła się, gdy zaproponowano jej pracę na pół etatu jako nauczyciela chemii w pobliskiej wsi, z dodatkowymi godzinami prac ręcznych.

Listy od Zbyszka przychodziły, lecz Wanda pisała do niego coraz mniej. Czuł, że coś przed nim ukrywa i rozumiał to po męsku – myślał, że ona kogoś ma. Poczuła się urażona jego podejrzeniami i obiecała, że ​​opowie mu wszystko przy spotkaniu.

Potem jego listy miały dziwny charakter: prawie w każdym z nich pytał, dlaczego nie napisała, co się stało. Walentyna domyśliła się, gdzie przepadły jej wiadomości.

Nagle zaproponowano jej, aby poszła na zaawansowane kursy szkoleniowe w Moskwie. Cieszyła się, myśląc, że później zaproponują jej pracę na pełen etat, a może nawet i pracę w mieście.

Ale kiedy Walentyna wróciła, jej godziny pracy zostały zwiększone i nadal pracowała w tej samej wiejskiej szkole. Ale najważniejsze, co zaskoczyło dziewczynę, było to, że Zbigniew przyjechał podczas jej nieobecności. Jej adres poznał od jej matki i chciał jechać do Moskwy, ale „przypadkowo” sprawdzono mu dokumenty na dworzu i nie pozwolono mu opuścić Czerniowiec.

Przyszło od niego jeszcze kilka listów, ale nieporozumienie między nimi narastało i z czasem ich korespondencyjny romans całkowicie ustał.

...Pani Wanda jest obecnie emerytką. Przywróciła swoje prawdziwe nazwisko na drodze sądu, chociaż nikt nie rozumiał, dlaczego. Nigdy nie wyszła za mąż. Pracuje w jednej z bibliotek. Młodzi ludzie zwracający się do niej po książki uważają ją za trochę dziwną, nie domyślając się roli, jaką w jej życiu odegrało jej własne imię.

Coś podobnego z czasów, do których chcą nas dzisiaj cofnąć, pamiętają jedynie ludzie starszego pokolenia. Prosimy pisać o tym do naszej gazety.

Antonina TARASOWA.

 

Публікація висловлює лише думки автора/авторів і не може ототожноватися з офіційною позицією Канцелярії Голови Ради Міністрів

stopka2023